Wśród osób świadomych finansowo od kilku lat panuje moda na oszczędzanie. Właśnie zaoszczędziłem kilkadziesiąt złotych, a może i stówkę. Przyniosłem sobie do domu cztery książki, które z przyjemnością przeczytam – i nie dałem za nie ani grosza, bo to książki z biblioteki publicznej. Aż dziw, że na temat tej postaci oszczędzania milczą nawet najwytrawniejsi blogerzy finansowi, nakazujący odejmować sobie rozmaite rzeczy od ust. Tymczasem zapominamy o praktycznie darmowej skarbnicy wiedzy przelanej na papier. Wypożyczalniach ciekawych książek, które nigdy nie trafiły do sieci w postaci cyfrowej.
Czytelnictwo bez wydatków
Z moim czytaniem jest dość zabawnie: w dzieciństwie (nauczyłem się czytać, mając cztery lata) czytałem bardzo dużo i tak to trwało aż do ukończenia studiów, które też wymagały ode mnie pochłaniania masy książek. Potem mi przeszło. Na dobre i na długo. Mocno pukałem się w czoło, czytając (w prasie i w Internecie), jakim to matołem jestem, bo nie przeczytałem w danym roku ani jednej książki. I jacy bogaci wewnętrznie są ci wszyscy, którzy spędzili na konsumpcji liter, słów i zdań niezliczone godziny. Dziś jest mi najzupełniej obojętne, co kto o mnie myśli. Jeżeli mam czas to czytam kilka książek miesięcznie, bo mam ochotę. Ale dalej zdarza mi się pukać w czoło, gdy ta lub inna panienka lajfstajlowa kokietuje w swoim blogu albo na Facebooku deklaracjami typu „ach, no po prostu nie ma takiej kwoty, której nie byłabym w stanie wydać na książki dla przedsiębiorcy”. Dobrze, niech wydaje. A ja, skoro mogę mieć do woli lektur za darmo, to korzystam. W skali roku zaoszczędzę na tym czterocyfrowo.
Biblioteki publiczne w XXI wieku
Wcale mi przy tym nie przeszkadza, że książka przeszła już przez ileś rąk. Nie mam też żadnego problemu z tym, że po przeczytaniu trafi na półkę w bibliotece, a nie w moim domu. Nawet jeśli zechcę do niej wrócić po latach, znów skorzystam z biblioteki (chyba, że przyjdzie Petru albo inny Korwin, sprywatyzuje wszystko i wypożyczanie przestanie być bezpłatne). A tym wszystkim, którzy – jak ja – w odwiedzaniu biblioteki mieli lub wciąż mają wieloletnią przerwę, chcę dodać, że sporo się zmieniło. Pamiętam jeszcze katalog w postaci kartoników w szufladkach i wklejoną na początku książki kartkę, na której odbijano stempel z datą wypożyczenia. Dziś katalog jest w komputerze, dostępny przez Internet. Kartkę ze stempelkami zastąpiła elektroniczna karta biblioteczna plus czytnik i baza danych. Przez Internet mogę się zapisać na książkę, która akurat jest niedostępna. Mogę też przedłużyć online okres wypożyczenia, o ile nie zdążę przeczytać lub oddać książki na czas. Czasem wymieniam się z Sympansicą, która jest zapisana do innej filii.
e-Booki uzupełnieniem oferty
A dziś na dodatek wpadła mi w ręce ulotka wypożyczalni e-booków. Ale nie chłamu a la Złote Myśli, tylko prawdziwych, dobrych książek. Pobrałem kod i przez miesiąc mogę za darmo korzystać z zasobów liczących 12 tysięcy pozycji. Za darmo. A potem znów kod i znów miesiąc darmowej a dobrej lektury w tablecie. Zrobiłbym naprawdę marny interes, gdybym te wszystkie książki kupował. Nie dość, że sporo bym za nie zapłacił, to jeszcze musiałbym znaleźć dla nich miejsce (a książek mam bez liku, pozostałość dawnych czasów). I stałyby tak, czekając na półce na lepsze czasy.
Odrobina wysiłku wystarcza
Czy ma to jakąś wadę? No cóż, muszę dwa razy w miesiącu przejść się kilometr i z powrotem, ale to podobno dobre dla zdrowia. W mojej bibliotece jest duszno i zawsze się tam pocę, bez względu na porę roku. Książki nader rzadko pachną nowością, na kartkach można znaleźć zaznaczenia, notatki tudzież plamy. To chyba tyle. Reszta to już same zalety.
Polecam, więc wszystkim oszczędnym korzystanie z bibliotek. Przynajmniej dopóki jakiś oszalały liberał nie uzna ich za relikt komunizmu, bo wtedy zostaną zamknięte, a w najlepszym razie – sprywatyzowane i pozbawione największego atutu, jakim jest darmowy dostęp do zasobów.
Ja nie mam czasu niestety na biblioteki, ale wiele książek da się tanio kupić i zamówić na swój adres na portalach ogłoszeniowych i aukcyjnych.
Korzystam także z tej opcji. To tanie i obszerne źródło książek, także do domowej biblioteki.
Całe szczęście, ze jeszcze u nas istnieją tradycyjne biblioteki. Książki papierowe mają swój klimat i czyta się je w większym skupieniu. Problem jest tylko w tym, że godziny ich pracy, dość często kolidują z godzinami pracy zawodowej wielu potencjalnych czytelników.
Tak bywa, jednak kto chce ten moim zdaniem znajdzie czas na czytanie. 🙂
Moim zdaniem przyszłość to biblioteki internetowe, do których mamy szybki dostęp online.
Jak dla mnie jest to kolejna opcja. Lubię książki papierowe.